I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Archiwum I O Watrze I Leader +
Szaleństwa w puchu - czyli
zjazd „big mountain powder skiing”

(10.03.2009) Wojciech Szatkowski: "W ostatnią niedzielę, szukając prawdziwej zimy (z udanym skutkiem zresztą), reporterzy Watry odbyli ciekawą wycieczkę narciarską, można powiedzieć śladami Józefa Oppenheima, jego dawnym, wyznakowanym jeszcze w latach 30-tych szlakiem. Dzisiaj znaków na świerkach nie znajdziesz i nie uświadczysz, ale droga narciarska, którą szczęśliwie pokonaliśmy w ostatnią niedzielę, w przewodniku Oppenheima z 1936 r. całkiem słusznie jest określana jako „jedna z najpiękniejszych w Tatrach”. Pomysłodawcą tego przejścia był właśnie Oppenheim, ale od jego czasów minęło ponad 70 lat, więc trasa mocno zarosła, ale nam to nie przeszkadzało, bo wiadomo przecież, jak twierdzi świetny narciarz ekstremalny ze Stanów Zjednoczonych, Bill Briggs, prawdziwa przygoda wiąże się też z ryzykiem. Nasze ryzyko nie było jakieś duże, lecz takie w sam raz. Pobudka, kawa, rzut oka za okno. Po całonocnym sypaniu na twardym podłożu jest 15, miejscami 20 cm puchu. Ruszamy. Najpierw poruszamy się na fokach Doliną Chochołowską, całkowicie pustą o tej wczesnej porze, potem urokliwym skalnym wąwozem, w którym w mniej więcej jego połowie drogę zagradzają nam trzy zwalone duże drzewa, które obchodzimy z prawej strony. Potem skręcamy na polanie w stronę szałasu stromym podejściem (w szałasie herbatka). Rozpoczynamy podejście nr 1. Od polany (konkretnie od szałasu) podchodzimy w prawo, łagodną przecinką leśną. Z początku dość szerokim terenem, potem jest węziej na 4-5 m, następnie przechodzimy obok lawiniastego żlebu (resztki lawiny, połamane drzewa i hałdy śniegu mówią same za siebie), potem w pocie czoła pniemy się na coraz stromsze stoki, a u góry wycie wiatru informuje nas, że jesteśmy blisko grani. Osiągamy ją po ok. godzinnym podejściu, wysokość ok. 1490 m. Ładna reglowa przełączka. Wokół mnóstwo śniegu, większe i mniejsze świerki są pokryte czapami z puchu. Tegoroczna zima to na serio raj na ziemi... Odpoczywamy, bo czeka nas piękny zjazd. Pijemy co nieco, fotografujemy. Maciek nie czeka, rusza ostro w dół, pomiędzy oszronionymi smrekami po kilku ładnych łukach w głębokim puchu, zgrabnie traci wysokość; ruszam i ja. Warunki wyśmienite: na twardym podłożu ok. 15 - 20 cm puszku. Narciarstwo w takich warunkach przypomina pływanie, trzeba nieco odchylić się do tyłu, by dzioby nart wyszły spod puchu, i poddać się stokowi, nie walczyć z nim, lecz współpracować i wycisnąć z nart tyle ile się da. Dopinam „przed startem” klamry moich „Garmontów”, dociągam pasek ściągający, przepinka buta z „walk” na pozycję „zjazd”, but od razu twardnieje, zakładam kurtkę (jakby mnie „prasnęło” to przynajmniej nie będę cały mokry, jak spod prysznica:), tak samo kurtkę ubiera Maciek) i jestem gotów do jazdy. Jeszcze tylko muszę wpasować się w wiązania „Dynafit” (co wcale nie jest łatwe w głębokim puchu). Z góry jadę kawałek po dość płaskim terenie (2-3 dłuższe skręty), potem czeka na mnie fajowa ścianka ze świerkami (vertical), dość rzadko rosnącymi, puch tryska wesołą strugą (powyżej kolan), Maciek fotografuje moje skręty, nieco niżej zatrzymuję się ja i sapiąc z wysiłku filmuję Maćka. On też sapie, zmęczony jazdą szybkim skrętem. Trzeba koniecznie zanotować, że miałem ogromną frajdę i satysfakcję z obserwacji Maćka w zjeździe, a zwłaszcza z postępów jakich dokonał w jeździe terenowej, po prostu zjeżdżał w superfajnym stylu, płynnie i lekko. Powiem krótko: tak trzymać. W dolnej części zjazdu dłuższy skręt i wjeżdżamy na polanę, gdzie wycinamy nartami skręty i znowu odwiedzamy znany nam z wcześniejszego popasu szałas (herbatka numer dwa). Szykujemy się na drugie tego dnia podejście. Czy mokre foki będą trzymać? Na razie trzymają i idziemy teraz wprost w górę, wąską przecinką leśną, potem w pobliżu skałek, przez zwalone pniaki, korzenie. Coraz stromiej. Którędy teraz? może w prawo? No tak, GPS ładnie nas kieruje w stronę szczytu. Po ok. półtoragodzinnym podejściu osiągamy reglowe wzniesienie (ok. 1500 m). Postanawiamy, z racji zagrożenia lawinami, nie tykać jednak nartami wielkiego żlebu z prawej strony, lecz zjeżdżać przecinką leśną. Po 200 metrach jazdy niestety pakuję się (a za mną Maciek) w gęsty las, gałęzie biją po twarzy, myślę: hmmm to nie tak miało być... ale trudno, takie jest życie narciarza wysokogórskiego, raz na wozie raz pod wozem. Ale zaraz... Po kolejnych 100 metrach docieram do wąskiego na 5 m nieckowatego żlebiku i nim fantazyjnie, zmęczeni jak diabli, opadamy w dół wężowym śladem. Docieramy na polanę i parowem jedziemy na pełnym gazie dalej szusem, aż do momentu dojechania na wielką polanę Niżnią Kominiarską Polanę w Dolinie Lejowej. Nogi bolą z wysiłku. Jeszcze teraz 4 km na nartach i jesteśmy u auta Maćka i zadowoleni wracamy do domu. Tak więc dobry duch Oppenheima czuwał nad nami:) Gwoli zanotowania statystyki: trasa miała 16 km długości i ok. 900 metrów przewyższenia. No to do następnej „wyrypy narciarskiej".

Foto-relacja (zdjęcia Wojciech Szatkowski):

Foto-relacja (zdjęcia Maciej Bielawski):

I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I