PODHALAŃSKI SERWIS INFORMACYJNY Podhalański Serwis Informacyjny WATRA
  Marzec 2016 12345678910111213141516171819202122232425262728293031 »

Cisna

Góry

Bieszczady zimą – baśniowa kraina...

Środa, 9 marca 2016 r.
Autor: Wojciech Szatkowski

Na szczycie Jasła na skiturachReporter „Watry” wyjechał na chwilę z Zakopanego w inne góry. W poszukiwaniu narciarskiego Eldorado trafił w Wilcze Góry, jak w średniowieczu nazywano Bieszczady. Generalna uwaga. Bieszczadzkie szlaki zimą są bardzo puste. Nieraz idąc przez cały dzień, mocno zasypanym puchem śnieżnym szlakiem, nie spotkamy nikogo. Te góry przez to są piękne, ale też i wymagające. Musimy liczyć tylko na siebie. Logistyka wycieczki (dojazd, powrót) czasami jest nieco problematyczna. Przyroda jest za to niezwykła. Tu wciąż królują wielkie drapieżniki: niedźwiedź brunatny (na szczęście zimą śpi), wilk i ryś. Na nartach jest tu inaczej niż w innych górach. Inaczej niż wszędzie. Bieszczady nęcą wyobraźnię długimi, niezbyt stromymi zjazdami leśnymi. Takimi samymi wyrypami. I pięknymi widokami. Po co tam jedziemy? Po radość. Po widoki. Po lokalne przysmaki. Zapraszam na narciarskie wycieczki ski-turowe po bieszczadzkich chaszczach na: Chryszczatą (997 m), Wołosań (1071 m), Paportną (1199 m) i Płaszę (1163 m). A jak było? Poczytajcie.


Ślisko...

W aucie tym razem gra Trójka. Wyjeżdżam z Zako o 4 rano i włączam od razu radio. Fajna muzyka i ciekawa audycja Anny Gacek. Wspomnienia niedawno zmarłego muzyka, Davida Bowie. Jego muzyka doprowadza wyrypiarza do Nowego Sącza. Znana stacja paliwowa „Orlenu”, skręt w prawo i drogowskaz „Przemyśl”, wprowadzają w kierunek na wschód. Coraz bardziej mnie ten wschód fascynuje. Beskid Niski. Bieszczady. Roztocze. Piękne miejsca i dzikie. Może też temu tak się dzieje, że przerost formy tego, co się dzieje w Zakopanem, a zwłaszcza tłok, powoduje, że ciągnie w miejsca puste, odludne i dzikie. Mijam Ropę, potem Ropicę, Gorlice, znajomy skręt w prawo na Duklę. W Beskidzie Niskim wschód słońca przechodzi niemal niezauważenie. Nie ma świetlistej kuli. Pada gęsty, mokry śnieg. W Tylawie znajomy od kilku lat łagodny wjazd w Bieszczad. Znowu mostki, przydrożne, niewielkie kapliczki i krzyże. Trójka zanika mi miejscami, wracam więc do muzyki Bruca Springsteena. Prawie na cały regulator odpalony „Born to run”, to dobre wprowadzenie w Bieszczady. Nagle, tył auta na zakręcie zarzuca w lewo, potem w prawo. I jeszcze raz. Poślizg. Ledwo z niego wychodzę. Zwalniam. Na drodze 20 cm mokrej kaszy. Przejeżdżam przez Przełęcz Przysłopce i zjeżdżam do Żubraczego i Cisnej. Przed 8 trafiam do „Przystanku Cisna”. Śniadanie i w drogę. Celem jest góra cieni - Chryszczata. Jadę do Bystrego, pod drodze dwie piękne sarenki wbiegają na drogę. Czekam aż przejdą. Stromym stokiem pomykają szybko w górę. Sprawność, młodość, piękno ruchu. Aż trochę im zazdroszczę. Dojeżdżam do „kruszarek” w Huczwicach. Auto parkuję obok studenckiej chatki w Huczwicach, zakładam foki i ruszam. Wiatr gra szaloną muzykę w koronach buków. Jest zimno – termometr przy plecaku pokazuje - 8. Pusto. I o to chodziło – a więc w drogę.

Chryszczata na nartach...

Szlak na Chryszczatą prowadzi od chatki studenckiej w stronę Jeziorka Bobrowego, leśną doliną, przy której leżała wieś Huczwice. Im wyżej, tym jest ładniej. Polanki, buki powyginane w dzikie kształty. Powyżej Jeziorka Bobrowego buki przystrojone niezwykłą okiścią. Po dwóch godzinach podejścia osiągam szczyt. Wiata. Miejsce na ognisko. Szykuję się do zjazdu. Zjazd wcale nie jest łatwy. Mnóstwo zwalonych buków i niezbyt wiele śniegu. Po odcinku stromym następuje długi szus. Instynktowne szukanie prędkości. I nagle mocne szarpnięcie, wyrywające lewy kijek z ręki. Co się okazuje? Wsadziłem go pomiędzy zwalone buki. Nie widziałem ich, bo były pod śniegiem. Kijek został za mną. Wracam po niego. Pętla zerwana, ale to tzw. małe piwo. Gorzej z lewym barkiem. Boli jak diabli. Pierwsza myśl niezbyt cenzuralna („no to sobie k.... polatałem”). Postanawiam przeczekać. Ponieważ bark boli umiarkowanie, raz mniej, raz bardziej, postanawiam kontynuować wyrypę w stronę doliny Rabego. Śnieg pada coraz gęściej, robi się bardzo zimowo. W prawo odchodzi nieznana mi  stokówka. Jadę nią, ale okazuje się drogą donikąd. Powrót. Ładny zjazd zielonym szlakiem do chatki w Huczwicach. Wykonuję kilka skrętów. Bark boli coraz bardziej, ale przecież jestem w Bieszczadach, więc ból nie istnieje. No pain. Zjazd kończę ładnym skrętem. Prosta droga leśna. Prowadzi do auta. Zmiana butów?. A co tam, jadę w ski-turowych, zresztą prowadzi się w nich doskonale. Powrót do „Przystanku Cisna”. Następnego dnia wycieczka na nartach na Wołosań, w masywie Chryszczatej uzmysławia mi jaki ten masyw jest wielki i piękny. Sceneria jest przepiękna. Jakby Królowa Śniegu swoim lodowatym oddechem pokryła drzewa szadzią. Drzewa wyglądają właśnie jak w jej krainie (może trochę zdjęcia oddadzą ten nastrój). Potem kolejna wyrypa i z Tomaszem Hartmanem wchodzimy na Hyrlatą. Z Bartoszem Górskim na Jasło. Urlop w Wilczych Górach udaje się. Teraz czas na samotną wyprawę. Cel: Paportna.

Paportna – na dwa razy...

Z Cisnej jadę do Wetliny. Górna część. Szlak na Rabią Skałę. Idę dość szybko. Z początku śniegu jest nie za wiele. Potem więcej. Wreszcie bardzo dużo. Osiągam Jawornik, a potem zjeżdżam na fokach ścieżką w dół w stronę przełączek pod Paportną. Są dwie. Przede mną potężne stoki Paportnej. Długa, porośnięta niezbyt gęstym bukowym lasem ściana. Paportna (1198, na niektórych mapach 1199 m n.p.m.) to dwuwierzchołkowy szczyt w Bieszczadach Zachodnich, położony w bocznym grzbiecie pasma granicznego. Grzbiet ten łączy się z głównym na Rabiej Skale, znajdującej się ok. 1200 m na południe. Na północny wschód od głównego wierzchołka jest drugi, o wysokości 1175 m n.p.m. Strome zachodnie i wschodnie stoki opadają odpowiednio do dolin potoków Chomów i Wielki Lutowy, na północnym leżą źródła potoku Rybnik. Przez wierzchołek prowadzi żółty szlak turystyczny Wetlina Stare Sioło – Rabia Skała i dalej pasmem granicznym. Pod szczytem jest dużą polana, z której przy dobrej pogodzie widoczne są Tatry. To szlak piękny i stosunkowo rzadko odwiedzany. Wchodzę na Paportną ok. 12. Widok ze szczytu przesłaniają już niestety chmury. Za to pewną pociechą jest znakomity śnieg. Zjazd udaje się. Na śniegu przypominającym, wiosenne warunki kręci się świetnie. Na przełączce pod Paportną chwila zatrzymania i zadumy. Wspominam lokalne dzieje i nachodzą mnie bieszczadzkie historie sprzed lat. W Wetlinie kupiłem książkę o UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) w Bieszczadach. Jej autorem jest pasjonat tych gór, Stanisław Żurek, a napisana ciekawie i dobrze udokumentowana pozycja, pokazuje podłoże i przebieg konfliktu polsko-ukraińskiego na terenie Bieszczadów. Będąc w masywie Paportnej myślałem sporo o tej książce i o wydarzeniach sprzed 70 lat. Wkoło mgły. Kiedyś wydawało się, że wśród nich błąkają się duchy zabitych upowskich partyzantów, dusze proszące o przebaczenie. Ale to oczywiście taka przenośnia. Chociaż? Te mgły wywołują niezwykłe wrażenia. Niemniej jednak przypominają mi się wątki związane z historią Bieszczadów i tym miejscem. Zwłaszcza jeden.

Był rok 1947. W Bieszczadzie niespokojnie. Trwają walki. Płoną wsie. Niszczeją cerkwie. W wilczych górach trwa wysiedlanie ludności ukraińskiej w ramach operacji „Wisła”  i zawzięta walka z ostatnimi sotniami UPA. W rejonie Paportnej i Rabiej Skały doszło do regularnej bitwy z sotnią „Bira”, zwaną U-3 („Udarnyky – 3” od nazwy kurenia). Sotnia „Bira” była jedną z formacji upowskich, będąca częścią kurenia "Rena" (Wasyl Mizernyj), które długo walczyły z Polakami w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Był to oddział UPA, operujący na terenie Bieszczadów do roku 1951, działający w oparciu o zamieszkałą tam ludność ukraińską (głównie bojkowską) pod dowództwem Wasyla Szyszkenynecia ps. "Bir". Zbrodnie dokonane przez sotnię „Bira” to między innymi liczne morderstwa na Polakach oraz spalenie wsi Sakowczyk, Tworylne, Hulskie, Zatwarnica i Krywe. Niespokojne były wtedy Bieszczady. Tu, pod Paportną też trwały walki na śmierć i życie. Z jednej strony upowców atakowały oddziały Wojska Polskiego i KBW (Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego), a od południa oddziały armii czechosłowackiej. Upowcy nie podejmowali bitwy, poruszali się szybko wzdłuż granicy, aż do Rabiej Skały, gdzie zaczęła się bitwa z oddziałami polskimi. Zagrały polskie karabiny maszynowe i broń upowców, pochodząca głównie ze źródeł niemieckich i sowieckich. Dwóch upowców poległo, ale sotnia się przebiła. Jeszcze jeden raz partyzanci z tryzubami na czapkach uszli obławie… Rachunek śmierci w stosunkach polsko-ukraińskich nie powinien przesłaniać lepszej przyszłości i współpracy pobratymczych narodów. Jednak ją przesłania i chyba niestety jeszcze długo tak będzie. Ponieważ mam z Paportną jeszcze rachunki do wyrównania, poświęcam jej jeszcze nowy dzień.

Rano szybkie śniadanie i wracam na Paportną, na niedokończone zjazdy.  Tym razem jest zimno, a śnieg ścięty mrozem w „beton”. Nogi niosą. W niecałe 1,5 godziny wchodzę z Wetliny na Paportną. Po kilku dniach pobytu w górach poruszam się po nich szybko i lekko, jak wilk. Wyostrzone zmysły działają lepiej, a świeże powietrze oszałamia. Dosłownie i w przenośni. Dla takich chwil warto żyć. Może z całego życia ta chwila będzie jedną z tych, które zapamiętam najlepiej? Zaliczam piękny zjazd północną ścianą Paportnej o długości ponad kilometra i jeszcze dwa: z Jawornika na północ, niezbyt gęstym lasem, do niecki charakterystycznego, niewielkiego potoku i na koniec wycieczki krótką narciarska suitę z niedużej polanki w masywie Jawornika na północ. Nastrój samotnej wyrypy przerywa spotkanie z dwójką słowackich turystów. Kończę wyprawę w miejscu gdzie jest niewielka polanka. Z niej trawers w prawo i jeszcze długi zjazd. Z widokami na Smerek i Połoninę Wetlińską. Zjazd do Wetliny i koniec wyrypy. Dwa zjazdy z Paportnej. Każdy był inny. Każdy wywołujący inne nastroje i wspomnienia. Zawsze warte powtórzenia. Polecam tym, którzy lubią gęste skręty między drzewami. W niezbyt stromym terenie. Wetlina i Paportna nasuwają jeszcze jedno wspomnienie o niezwykłym człowieku.

W tych górach zaczynał Olek Ostrowski, ratownik GOPR, który zjechał z Cho Oyu w Himalajach, a zginął na Gasherbrumie II. Pochodził z Wetliny. Żal, że nie udało się Go spotkać i zaprosić do Zakopanego. Pamięć o Olku – mam taką nadzieję – nie zaginie wśród ludzi gór w naszym kraju. Olek był niesamowity. Pozytywnie nastawiony do wszystkich i wszystkiego, z otwartą głową i szerokim uśmiechem. W światku ludzi gór, na festiwalach i odczytach, lśnił i wyróżniał się. Czym? Szerokim uśmiechem, humorem, inteligencją, ładną twarzą. I przede wszystkim tym, że potrafił z dobrą energią opowiadać o swojej pasji. Dlatego o Olku Ostrowskim z Wetliny nigdy nie zapomnimy. Wiem, że jego bliskim jest tak ciężko po śmierci Olka  i na chwilę w myślach solidaryzuję się z Nimi. Z ich bólem. A pamięć zostanie. W tym roku GOPR zorganizowało zawody ku Pamięci Olka Ostrowskiego. To znakomity pomysł, wart kontynuacji. Myśl końcowa: Olek, pamiętamy o Tobie...

Trylogia ścian zachodnich...

Kolejnym celem bieszczadzkiej wyrypy jest Płasza. Towarzyszem jest Grzegorz, ratownik GOPR. Przy aucie zapinamy foki. Z Roztok Górnych idziemy na nartach przez wieś, która liczy zaledwie kilka zabudowań, wprost w górę, a potem lekko w prawo. Ładne widoki na masyw Hyrlatej, Rypi Wierch, Sinkową i masyw Jasła. Potem wchodzimy w las, droga skręca w prawo serpentyną, a potem odchodzi w lewo. Pod nami, pod mostem płynie niewielki, urokliwy potoczek. Następnie droga skręca w prawo i łagodnym terenem wyprowadza nas na Przełęcz nad Roztokami (Ruske sedlo). Przełęcz nad Roztokami (801 m.n.p.m) miała dawniej znaczenie strategiczne. W dawnych czasach prowadził tędy szlak handlowy na Węgry, stąd przełęcz ta nazywana była Bramą ruską. W okresie I i II wojny światowej toczyły się tu ciężkie walki. W listopadzie 1914 r. wojska rosyjskie gen. Korniłowa pokonały przełęcz i przeszły na południe. Ten manewr zakończył się jednak klęską Rosjan, otoczonych później przez siły niemieckie. W 1941 r. przełęcz i umocnienia niemieckie w tym rejonie wizytował generalny gubernator dr Hans Frank. W 1944 r. oddziały niemieckie broniły się tutaj przed Rosjanami przez kilka tygodni (patrz: tablica informacyjna na przełęczy). Niemcy strącili też wtedy kilka radzieckich myśliwców, które spadły w rejonie Pasma Granicznego (informacja na tej samej tablicy). Przełęcz to miejsce spotkania szlaków turystycznych: niebieskiego, który idzie na zachód w stronę Nowego Łupkowa przez Rypi Wierch (Rypy), Sinkową i Stryb na Czerenin i dalej do Balnicy. Szlaku idącego na Słowację do wsi Ruske i Runiny, wreszcie szlaku na Okrąglik. Obok niego idzie równolegle graniczny szlak słowacki koloru czerwonego. Obecnie do przełęczy doprowadzony jest asfalt, można tam wyjechać samochodem. Zimą raczej tylko jest to możliwe dla aut z napędem 4 na 4 i z wysokim podwoziem, zalecamy pozostawienie auta w Roztokach Górnych. Po stronie słowackiej Park Narodowy "Połoniny" i miejscowość Ruske, a raczej to, co z tej miejscowości pozostało. Poniżej przełęczy droga leśna zaprowadzi nas do niewielkiej altany „U Plcha” (stół, od biedy miejsce biwaku, obok wiaty miejsce na ognisko). Ładne miejsce biwakowe w lesie. Dla twardzieli. Latem dla wszystkich.

Rozpoczynamy podejście na fokach na Okrąglik. Z Przełęczy nad Roztokami Górnymi skręcamy w las i charakterystycznym grzbietem wśród lasu bukowego podchodzimy ok. 30 minut w górę, do charakterystycznego zwalonego buka, którego omijamy z prawej.  Potem teren się wypłaszcza i idziemy dalej przecinką leśną do szczytu bez nazwy 982 m (niewybitny, ze słupkiem granicznym). Stąd szlak lekko skręca w lewo, pokonujemy krótki zjazd na fokach i kontynuujemy podejście, wchodząc na polanę widokową, z charakterystycznym wielkim bukiem po prawej. Potem znowu poruszamy się niestromym terenem aż do jednego stromego podejścia na polanę podszczytową Okrąglika (krótkie zakosy). Z Polany podszczytowej w 5 minut wchodzimy na szczyt Okrąglika (po naszej lewej stronie), tabliczka. Okrąglik (słowacka nazwa Okruhlik) to bieszczadzki szczyt o wysokości 1101 m.n.p.m. Położony w Polsce, na granicy ze Słowacją, jest zwornikiem, gdyż schodzą się tu trzy granie/grzbiety. Pozycja GPS wierzchołka Okrąglika jest następująca 49°08′49″N 22°22′09″E. Ładny widok na południe, na otoczenie wsi Ruske. Czasami wiosną w tym rejonie przelatują klucze żurawi, lecących z południa do Polski. Autor przewodnika spotkał takie zjawisko i naprawdę klucz żurawi w bieszczadzkich górach wywołuje niezwykłe wrażenie, a ich klangor jest słyszany na dużej przestrzeni. Na Okrągliku ściągamy foki, przepinka i rozpoczynamy zjazd na wschód przecinką leśną na polanę widokową skąd odchodzi szlak czerwony na Fereczatą (idzie w lewo). My jedziemy dalej na wprost w stronę kolejnego szczytu - Kurnikowego Beskidu, najpierw prawie płaskim terenem, potem stromą i dość wąską przecinką (uwaga, ostrożnie). Po długim szusie kolejna przepinka i po ok. 20-30 minutach wchodzimy na Kurników Beskid z charakterystyczną, dużą polaną widokową na Słowację. Tutaj już nie ma sensu odpinanie fok. Zjeżdżamy na nich kawałek z Kurnikowego Beskidu. Pozycja GPS szczytu Kurnikowego Beskidu to: N: 49º07,842', E: 22º 22,884'. Potem po terenie niemal płaskim podchodzimy na niewyraźną, śródleśną przełączkę pod Płaszą. Szlak idzie lekko w lewo, potem prosto w górę. Wychodzimy z lasu i wchodzimy na szczyt Płaszej z pięknymi widokami z polany szczytowej. Pozycja GPS wierzchołka Płaszy to 49°06′46″N 22°24′06″E.

 

Odpoczynek, herbata, widoki. Szykujemy się do zjazdu z Płaszy na przełączkę, z której niedawno podchodziliśmy na jej wierzchołek. Kilka uwag praktycznych. Zwłaszcza przy mrozie. Fok nie chowamy do plecaka, ale pod kurtkę. Chodzi o to, by się ogrzały, co jest pomocne bardzo przy kolejnych klejeniach fok do nart. Przy dużym mrozie foki włożone do plecaka mogą już się nie podkleić pod narty. A na trasie powrotnej czekają nas jeszcze trzy klejenia. Bez fok pokonanie tej trasy może okazać się zimą niemożliwe. Alternatywą jest zabranie drugiej pary fok. My mamy po jednej. Wkładamy więc pod kurtkę.

Z Płaszej zjeżdżamy długim skrętem na zachód przez polanę podszczytową, przy lesie. Potem przecinką leśną, najpierw łagodnie, a następnie stromiej w dół, z lekkim odbiciem w lewo. Jest to naprawdę bardzo piękny zjazd. Kończymy go przy zwalonym buku pod przełączką. Dość często można spotkać tu ślady wilków i niedźwiedzi brunatnych. My spotykamy ślady niedźwiedzia. Tu zakładamy foki i podchodzimy na Kurników Beskid. Z tego szczytu mamy ładny zjazd zachodnią ścianą przez polanę, do stromego podejścia na Okrąglik. Zapinamy foki i wchodzimy na Okrąglik. To już ostatnie duże podejście tego dnia. Potrwa ok. 30 minut. Dochodzimy na Okrąglik. Z jego szczytu jedziemy bądź przecinką przy szlaku (wariant przy dobrym zaśnieżeniu) lub po prawej stronie, niezbyt gęstym lasem, zachodnią ścianą Okrąglika. Zjazd jest ciekawy, a przez to, że w swoim charakterze zupełnie inny od dwóch wcześniejszych, dodaje wycieczce narciarskiej kolorytu. Pędzlujemy krótkim skrętem między bukami zachodniej ściany, potem długim szusem wpadamy na polanę widokową. Płaskim terenem idziemy na fokach (jak się przykleją) do szczytu 982 m i z niego po prawej stronie jadąc niezbyt gęstym lasem (uwaga, jak to w Bieszczadzie na liczne zwalone drzewa) docieramy na Przełęcz nad Roztokami. Jeżeli śniegu jest niewiele, kończymy jazdę ok. 400 m nad przełęczą. Jest na tym odcinku sporo kamieni i naprawdę szkoda sprzętu. Z Przełęczy nad Roztokami w 20 minut dotrzemy do zaparkowanego w Roztokach Górnych auta i kończymy tutaj wycieczkę narciarską. Piękna trasa z widokami i co najważniejsze znakomitymi zjazdami. Zadowoli nawet najbardziej wymagających. Dla mnie to jedna z najładniejszych narciarskich przejść w całych Bieszczadach.

 

Pożegnanie...

Kolejnym miejscem, wartym opisania jest „Przystanek Cisna” w Cisnej. Bez „Przystanku”, a zwłaszcza jego gospodarzy, nie byłoby tak kolorowo w moim Bieszczadzie. Kasia i Andrzej Fantastyczni ludzie. Ich dom ma atmosferę domowości, serdeczności i koloru. Kasia świetnie gotuje, jest autorką książki kucharskiej „Kuchnia wegetariańska”. Smakołyki jej pomysłu to między innymi: rizotto z borowikami, pasta rydzowa, pasta słonecznikowa, zapiekane pomidory z bryndzą i ziołami, jajecznica z rydzami, zupa na soczewicy, placki z dyni, prawdziwki duszone na czerwonym winie, gruszki na ciepło zalane białą czekoladą i wiele innych przepisów. To jest tak pyszne, że smakołyki bieszczadzkie pomysłu Kasi zawsze są wspaniałym początkiem (śniadanie o 9) i zakończeniem dnia (kolacja o 18). Podane w sali przy kominku przez Andrzeja smakują wybornie. W tym roku gotowała także świetnie Dorota i Pani Luda z Ukrainy. Jej pierogi po ukraińsku z ziemniakami były nieziemskie. Polecam. Tak samo gołąbki z sosem borowikowym. Aż się oblizuję ze smakiem pisząc te słowa. Atmosfera pobytu w „Przystanku Cisna” jest niezwykła. Drewniane domy, wspaniali gospodarze, dobre jedzenie, powiem tak: zawsze warto tam wracać. Spróbujcie, a wrócicie zakochani w „Przystanku Cisna”.

Powoli bieszczadzka wyrypa dobiega końca. Jeszce ostatni dzień, wczesna pobudka i ostatnia wyrypka. 6 rano. Pobudka i szybkie wejście na Jasło z Przysłupia. Widzę Tatry! Wspaniałe dwa zjazdy to pożegnanie z górami, które mi sprzyjały. Schodzę w dół do auta powoli jak się da, żeby przedłużyć chwile. Narty wesoło kołyszą się, przypięte do plecaka. Czas na powrót do Zakopanego. W Cisnej zawsze wpadam na „fuczki” (bojkowskie placki ziemniaczane z kiszoną kapustą) do „Gospody pod Kudłatym Aniołem”. Ta sama od lat  miła kelnerka – pani Ania – zbiera zamówienia. Porusza się po sali z wdziękiem i szybkością. W powietrzu śmigają jej dwa czarne warkocze, a szeroki uśmiech powoduje, że zawsze tu zaglądam.

Czas na podziękowania. Kieruję je przede wszystkim w stronę Kasi i Andrzeja Rozmysłowiczów za niezwykłą gościnność, Julii Kubicy, Marka Władyki. Dziękuję Grzegorzowi Mołczanowi, Bartkowi Górskiemu z GOPR Bieszczady za miłe towarzystwo w czasie wypraw. Tomaszowi Hartmanowi z Nadleśnictwa Cisna dziękuję za wyprawę na Hyrlatą. Osobne podziękowania kieruję w stronę sponsora sprzętu, firmy „Dynafit”, a konkretnie dziękuję: Piotrowi Gąsiorowskiemu, Jackowi Grzędzielskiemu, Arielowi Wojciechowskiemu. Narty i wyroby „Dynafita” mogę zarekomendować każdemu, kto rusza zimą w góry na ski-tury. Są pierwszorzędne. W czasie wyprawy używałem nart „Dynafit Broad Peak”, 167 cm długości. Sprawdziły się w bieszczadzkich śniegach. Twarda, szybka, szeroka narta, to tylko kilka jej zalet. Używałem też narty „Ski Trab Duosintesi” 171 cm, te pozwalały na kozacką jazdę między drzewami Hyrlatej, a ich niska waga pomagała w długiej wyrypie. Mam nadzieję, że wybaczą mi uderzenia w liczne kamienie i korzenie. Serwis na zakopiańskim rondzie u Andrzeja Osuchowskiego „Wolf Trail” miał co robić, wywiązał się profesjonalnie z zadania, a narty są jak nowe,dzięki chłopaki.

Powroty. Po drodze jeszcze postój na drodze krajowej pod Smolnikiem, z widokiem na Bieszczady Zachodnie. Góry zapadają powoli w wieczorny nastrój, mają stalowy kolor. Widać jak na dłoni stoki Chryszczatej. Matragonę. Ciągnęło mnie do niej zawsze, więc może znowu ją odwiedzę w przyszłym roku? Widać i inne szczyty. Zimowa, styczniowa ski-turowa przygoda w Bieszczadzie udała się. Góry zapadają w mrok. Wracam do domu z silnym przekonaniem, że wrócę jeszcze nieraz na ski-tury w Bieszczady. Dlaczego? Jeszcze tyle leśnych zjazdów pozostało: Chryszczata, Matragona, Berdo, Hyrlata, Tworylne, Dział, połoniny i inne… Jakie są moje Bieszczady? Okraszone uśmiechami przyjaciół, zmienną pogodą, ładnymi wycieczkami i lokalnymi smakołykami. Z „Przystanku Cisna” i Gospody „Pod kudłatym aniołem”. Fuczkami. Zmiennym śniegiem, ładnymi zjazdami na nartach. Jeżeli się raz w nich zjawisz zimą, zawsze będzie ciągnęło w Wilcze Góry. Nie ma co z tym uczuciem walczyć. W tych górach trzeba być zimą. Po co? by odnaleźć zimą narciarskie Eldorado. Ja je znalazłem:) a już niedługo relacja z lutowego bieszczadowania.

Tekst: Wojtek Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie

Zobacz w naszym sklepie:

Galerie zdjęć:


Powered by WEBIMPRESS
Podhalański Serwis Informacyjny "Watra" czeka na informacje od Internautów. Mogą to być teksty, reportaże, czy foto-relacje.
Czekamy również na zaproszenia dotyczące zbliżających się wydarzeń społecznych, kulturalnych, politycznych.
Jeżeli tylko dysponować będziemy czasem wyślemy tam naszego reportera.

Kontakt: kontakt@watra.pl, tel. (+48) 606 151 137

Powielanie, kopiowanie oraz rozpowszechnianie w jakikolwiek sposób materiałów zawartych w Podhalańskim Serwisie Informacyjnym WATRA bez zgody właściciela jest zabronione.